Mida Mida
567
BLOG

Łucja w krainie Elfów

Mida Mida Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Postanowiłam zacząć Nowy Rok na moim blogu ciekawie. Więc - oto bajka. Napisałam jakiś czas temu, ale czekałam na zezwolenie mojej siostry, by ją opublikować. Jakoś nie mogła najpierw przeczytać, a potem się zdecydować. Ale teraz chce, bym ją wydrukowała. A zanim to zrobię, chciałabym przekonać się, co Wy myślicie o tej bajce. Jest dłuższa niż dotychczasowe jednoodcinkowe. Jest trudniejsza niż poprzednie. Chyba. I siostra twierdzi, że zepsuł mi się styl, ale nie wiem, co na to poradzić. Może powinnam napisać ją jeszcze raz? Ale sama nie wiem, czy to wyjdzie. Ot, wytknijcie mi wszelkie niedociągnięcia. Tylko proszę delikatnie, bo ja to strasznie przeżywam. Ale potrzebuję tej krytyki, więc serio pytam. Co jest nie tak?
Pewnie za długie opisy... :P
Aha, jeszcze jedno. Jak nie macie czasu, to czytajcie tę bajkę kawałkami. Ja wrzucam całą, bo nie chcę się bawić w uzupełnianie odcinków i budowanie napięcia. Ale może być trochę za długa, żeby ją tak przeczytać naraz, ostrzegam.
A oto bajka...

 

_________________________________________________________________________________________
 

 

Mała Łucja bardzo lubiła rysować. Potrafiła siedzieć godzinami nad kartką papieru, jeśli tylko miała do dyspozycji kolorowe kredki. Za ich pomocą wyczarowywała wizerunki mamy, taty, sióstr na zielonych łąkach wypełnionych zwierzakami różnej maści i roślinami wszelkiego rodzaju. Czasem rysowała tajemnicze, dalekie krainy, inne światy. Rysowała, opowiadając sobie historie pod nosem. Każdy kraj krył w sobie inną opowieść.
Tym razem postanowiła narysować coś całkiem innego. Zaczęła od żółtej, piaszczystej drogi, nagrzanej słońcem, wiodącej przez gęsty, ale bardzo wesoły las. Drzewa na rysunku Łucji były pełne życia, a ich gałązki muskał żartobliwy wiatr, zapraszając je do tańca. Obrazek Łusi emanował spokojem i radością. To był piękny, letni dzień, a droga wręcz zapraszała, by zrobić krok i wraz z nią wyruszyć w podróż, żeby zobaczyć, co tam jest dalej, co czeka za zakrętem. Łucja, nie zdając sobie z tego sprawy, machnęła nogą pod stołem. Zrobiła krok…
I nagle poczuła, że już nie siedzi przy stole, tylko idzie, idzie drogą przez las… Jej własną słoneczną drogą, którą przed chwilą narysowała. Łusia rozejrzała się uważnie wokół i stwierdziła, że to był dobry pomysł. Na żywo jej droga była jeszcze ładniejsza i jeszcze bardziej wesoła niż na obrazku. A to dlatego, że latały nad nią prawdziwe, kolorowe motyle, rosły na niej pachnące kwiaty, a na gałęziach drzew ptaki śpiewały pieśń prawdziwej radości. Gdzieś w głębi, między pniami przemknęła sarna, przez drogę przebiegł zając, a obok Łucji maszerował dziarski rządek pracowitych mrówek. Łusia nie zastanawiała się za długo nad tym, co się stało i czemu. Ucieszyła się z niezwykłej przygody i postanowiła rozkoszować się nią w pełni. Zaczęła śpiewać z ptakami na wyścigi swoją własną, wesołą piosenkę.

Droga wiodła coraz to dalej i dalej. A wraz z przebytą odległością zmieniał się krajobraz. Nagle Łusia zdała sobie sprawę, że okolica nie jest już wesoła i spokojna. Wręcz przeciwnie, drzewa rosnące po obu stronach drogi stały się tajemnicze i złowieszcze. Ptaki zamilkły, a po chwili wszystkie, razem z motylami, odleciały. Trzepot ich skrzydeł zaniepokoił Łucję. Tym bardziej, że biegające po drodze zwierzątka też się pochowały i nawet kwiaty stuliły się w pąki. Spomiędzy drzew wypełzły cienie i zaczęły brać drogę, dotąd słoneczną i beztroską, w swoje mroczne władanie. Nastrój radości i spokoju znikł bez śladu, a powietrze wypełniło się oczekiwaniem na nieznane niebezpieczeństwo, które miało nadejść nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy.

Łucja zaczęła się bać. Nie wiedziała, co robić. Mogła iść drogą dalej, ale skąd miała wiedzieć, czy to jej pomoże uciec przed zagrożeniem? Dziewczynka nie miała pojęcia, czy ta droga w ogóle gdziekolwiek prowadzi. Z resztą droga nie wyglądała już przyjaźnie i każdy kolejny krok jej szlakiem zdawał się zbliżać ku niebezpieczeństwu. Cienie wypływające z lasu pokryły drogę mgłą, zacierając kontury drzew i roślin. Łusia straciła zupełnie rozeznanie, gdzie iść, a gdzie nie. Poczuła, że tajemnicza mgła wsącza się do jej głowy, myląc w niej kierunki i budząc coraz większy strach. Nie wiedząc, co robić, siadła tam gdzie stała, objęła kolana rękami i czekała z trwogą, aż mgła się rozejdzie, pojawi się znów błękitne niebo, a słońce zaleje drogę swym blaskiem. Ale zamiast tego dokoła robiło się coraz ciemniej, a do Łusi dobiegł złowrogi pomruk. Między drzewami mignęły szare cienie. Dziewczynka nie miała pojęcia, czy to jedno, czy wiele zwierząt. Wiedziała na pewno tylko tyle, że była całkiem sama na drodze w lesie, a rozbrzmiewający wokół warkot świadczy dobitnie o tym, że biegające wokół zwierzęta nie mają wobec niej dobrych zamiarów. Łusia tak się bała, że nie miała nawet siły płakać lub wołać o pomoc. Zamarła nieruchomo na środku drogi, czekając na nieuniknione nieszczęście.

I nagle zobaczyła przed sobą plamkę bladego, niebieskiego światła, najpierw niewyraźną, a potem coraz bardziej widoczną i większą. W owej plamie światła pojawiła się ręka wskazująca jej stojące nieopodal drzewo z gałęziami znakomitymi do wspinania się wyżej i wyżej. Ręka machnęła w tamtą stronę, wskazując Łusi bardzo zdecydowanie, co ma zrobić, po czym znikła. Pozostała jednak plama światła, która wciąż rosła i rosła. Pomruk niebezpiecznych zwierząt jednak nie ucichał, więc dziewczynka bez zastanowienia wstała i wspięła się na owo drzewo. Nie sprawiło jej to trudu, więc nie przestawała się wspinać, póki nie znalazła się wysoko nad ziemią. Stamtąd zaczęła już całkiem spokojnie obserwować, co działo się dalej na drodze. Już się nie bała. Była pewna, że tajemnicza kula światła przybyła jej na ratunek przed równie tajemniczym niebezpieczeństwem.

Łucja nie myliła się. Gdy światło rozrosło się wystarczająca, zaczęło nabierać kształtów i nagle zmieniło się w postać, niewysoką i wciąż trochę niewyraźną. Łucja była pewna, że to elf. Miał na plecach łuk, na głowie krótkie, bladozielone włosy i spiczaste uszy. Jego ubranie było złożone z jakiś niezwykłych liści, a on sam stanowczo nie bał się dziwnych zwierząt wokół niego. A one się zbliżały coraz bardziej i coraz głośniej warczały i zdawały się takie groźne! Elf stał między nimi bez ruchu i czekał, który pierwszy go zaatakuje. Łucja zastanawiała się, jak je chce pokonać, skoro nie strzelał do nich z łuku, gdy były dalej, a nie miał żadnego narzędzia, by bronić się przed nimi, kiedy się zbliżały… Wtedy zobaczyła, jak jeden z czworonożnych warczących stworów skacze na elfa i po prostu się od niego odbija, ląduje na ziemi, zdezorientowany i ogłuszony podnosi się i próbuje jeszcze raz, a zaraz za nim skacze drugi zwierzak i obaj znów upadają. Ale zanim zdążyły się podnieść po raz kolejny, zaczęły się rozmywać i znikać. A elf wciąż stał, spokojnie i niewzruszenie, a nawet się uśmiechał – co Łucja bardziej czuła niż widziała ze swojej kryjówki na drzewie. Nie wiadomo jak, ale Łusia czuła, że młody elf śmieje się z tej groźnej sytuacji. Nie wiedziała, co o tym myśleć: ona się cały czas trochę bała, jednak coraz mniej, widząc, że zagrażające jej bestie zmieniły się w ciemne cienie, które się po chwili całkiem rozwiały. I wtedy elf stojący na drodze odezwał całkiem normalnym głosem, który Łusia jakimś tajemniczym sposobem usłyszała w swojej oddalonej nieco kryjówce. A przecież ten elf nawet nie wołał, on po prostu mówił:
- Już możesz zejść na dół, Łucjo. Timory poszły i nie wrócą, więc już się nie bój.
- A-a-a-ale jak ty to zrobiłeś, że one, że one sobie poszły? Nie-nie walczyłeś z nimi w ogóle, widziałam, widziałam dobrze! No-no-no i skąd się tu w ogóle wziąłeś? Kim jesteś? I skąd-skąd znasz moje imię? – pytała Łucja, zacinając się ze zdenerwowania. Ciągle jej się to zdarzało i zwykle się tym strasznie peszyła. Teraz była tak zaaferowana całym wydarzeniem, że nawet tego nie zauważyła. Chciała koniecznie poznać odpowiedzi na swoje pytania.
- Droga Łucjo, a czy ty wiesz, czemu się tu zjawiłaś – i gdzie w ogóle jesteś?
- Nie mam pojęcia!
- No właśnie. – zaśmiał się znów elf. – To magiczna kraina. Tutaj wiele rzeczy dzieje się jakby nie wiadomo czemu. Dopiero na końcu domyślamy się, po co było to wszystko… A i tak nie zawsze wiemy, dlaczego było tak, a nie inaczej i kto tym kierował. – Elf mówił jakby do siebie, a Łucja go w ogóle nie rozumiała. Zauważył wyraz zdziwienia w jej oczach i roześmiał się znowu. – Droga Łucjo, po prostu wiedziałem, że jesteś niedaleko i potrzebujesz pomocy. Więc od razu przyszedłem cię ratować. Nikt inny tego nie czuł, więc wyraźnie było to moim zadaniem. Jestem Milas. Bardzo się cieszę, że cię spotkałem.
- Ja też się cieszę! – powiedziała Łucja entuzjastycznie. – Bardzo się cieszę, że mnie uratowałeś, a wcześniej się cieszyłam, że tu przybyłam, zanim te bestie przyszły. Czemu one przyszły?
- Och, bo dotarłaś bardzo blisko elfiego miasteczka. One zawsze krążą w okolicy, próbując przestraszyć elfy, taką już mają naturę. Ale my je dobrze znamy i im się nie dajemy. Więc właściwie, to weszłaś na ich teren, ale nie mogło stać się inaczej, bo szłaś drogą do naszego miasteczka. Nic by ci nie zrobiły, póki szłaś i śpiewałaś. Ale kiedy zaczęłaś się bać… Dopiero wtedy zaczęły się kłopoty. Bo wiesz, one się karmią twoim lękiem. Wtedy rosną, nabierają wielkości i kształtu, a im bardziej się boisz, tym są silniejsze i groźniejsze. Jedynym sposobem na nie jest – nie bać się. Dlatego z nimi nie walczyłem bronią, jak widziałaś. Po prostu stałem na drodze nie przejmując się nimi, nie robiąc sobie nic z kłów, z warkotu i z błyskania przekrwionych ślepi. To byłą tylko złuda, żeby napędzić lęk. Kazałem ci wspiąć się na drzewo, żebyś poczuła się bezpieczniej i już się nie bała. Wtedy timory zaczęły słabnąć i musiały już tylko rozbić się o moją śmiałość. Jak sama widziałaś, straciły siły, a zaraz potem kształt i całkiem znikły. To takie stworzenia. Żyją, karmiąc się twoim lękiem. – powtórzył. – Jedyny sposób na nie, to przestać się bać.
- Ale jak ja się miałam nie bać, jak się zarobiło tam mrocznie i ciemno, i groźnie, ptaki zamilkły, a zające uciekły… Było naprawdę strasznie! I cienie zaczęły napływać i się gromadzić, a ja nie wiedziałam, co robić.
- Tak, Łucjo, wiem. To wszystko ich sprawka. Timory żywią się strachem, więc znają wiele sposobów, żeby ten strach budzić. Trzeba dużo ćwiczyć, żeby się nauczyć nie bać. My, elfy, uczymy się tego od małego, a ty jesteś tu całkiem nowa. Dlatego przybyłem cię ratować.
Łucja spojrzała na niewysokiego elfa z respektem. Domyśliła się, ze chociaż jest od niej niższy i dość niepozorny, to jest starszy i dużo wie.
- Dziękuję bardzo, że mnie uratowałeś. Będę się teraz ćwiczyć w tym, żeby walczyć ze swoim lękiem, kiedy tylko będę mogła. A co teraz zrobimy?
- Chodź ze mną. Jak mnie mocno złapiesz za rękę, to polecimy do naszego elfiego miasteczka. To niedaleko, ale piechotą nie da się tam wejść. W obronie przed timorami i innymi niebezpiecznymi stworzeniami naszej krainy, a także przed uciekaniem do lasu małych, nielatających jeszcze elfów, nasze miasto otoczone jest wysokim murem, w którym nie ma bramy…
Łucja chwyciła elfa za rękę, a on wyszeptał pod nosem parę słów. W tej samej chwili poczuła, że ich ręce zostały bardzo mocno złączone.
- To na wszelki wypadek, żebym cię po drodze nie zgubił. – powiedział Milas z uśmiechem i odbił się od ziemi. W następnej chwili lecieli oboje, a Łusia znów mogła podziwiać krajobraz, tym razem z wysokości. A ten się znów zmienił…

To była naprawdę magiczna kraina. Nic tam nie wyglądało cały czas tak samo. Drzewa, które wydawały się całkiem zwyczajne, w odcieniach zieleni i brązu, nagle nabrały całkiem niezwykłych kolorów. Liście były nie po prostu zielone, ale butelkowo zielone, seledynowe, w odcieniu wody morskiej, błękitne, blado i ciemnoniebieskie, fioletowe, a nawet granatowe. Gałęzie zamiast rosnąć w górę i na boki wiły się i tworzyły najdziwaczniejsze kształty, spirale i esy-floresy. Na pniach drzew Łusia zauważyła parę razy pojawiające się i znikające lśniące słabo znaki. A rośliny między drzewami miały podobne kolory co liście i trawy, czasem tylko jaśniejsze, ale przede wszystkim świeciły, każdy kwiat swoim własnym blaskiem. Nie było tu ptaków, a jednak w powietrzu unosiła się muzyka, jakby echo jakiejś piosenki, którą ktoś śpiewał i nagle urwał, a w pamięci miał jeszcze parę dalszych tonów…

Łucji bardzo podobał się las w elfiej krainie, ale wiedziała, że sama czułaby się w tej okolicy raczej niepewnie. Cieszyła się, że leci razem z Milasem. Sama by się pewnie przestraszyła i znów pojawiłyby się okropne timory. A tych Łusia naprawdę nie chciałaby znów zobaczyć.
I nagle skończyły się drzewa i kwiaty w niezwykłych barwach. Przed nimi wyrósł mur. Robił wrażenie naprawdę potężnego i nie do przekroczenia. Zmienili kierunek i zaraz nad nim przelecieli. Łucja poczuła się oszołomiona.
Gdyby nie to, że minęła wysoki mur, pomyślałaby, że nadal jest w lesie, bo wszędzie wokół rosły drzewa, wielkie i małe, stare i młode, smukłe i rozrośnięte. Było jednak w nich coś oryginalnego… Łucja wytężyła oczy i dostrzegła, że każde drzewo obrośnięte jest domkami. Usadowione na gałęziach, przyklejone do pni, domy elfów były wszędzie, chociaż nie były łatwe do zauważenia dla niewprawnego oka. A jednak każdy domek był inny, miał jakąś cechę charakterystyczną i gdy się dobrze przyjrzało, dało się to zobaczyć. Na przykład jeden domek miał dach wyłożony fantastycznymi fioletowymi liśćmi. Inny domek miał w oknach wycięcia w kształcie kwiatów. A znów tutaj, przytulona do gałęzi tuż nad ziemią, kuliła się zielona chatka w kształcie grzyba. Za to wyżej, w zielonej koronie drzewa, usadowiona była prawdziwa elfia willa, z tarasem zastawionym niesamowitymi, barwnymi kwiatami.

Łucja leciała wraz z Milasem między drzewami, wypatrując coraz to nowych domków. Widziała ich wokół siebie mnóstwo i zachwycała się każdym. Domki elfów wyglądały jak prawdziwe arcydzieła sztuki użytkowej. Po chwili dolecieli do polany, która najwyraźniej pełniła rolę miejsca spotkań, wymiany wszelkich potrzebnych rzeczy oraz po prostu wspólnej zabawy dla społeczności elfów. Wylądowali cicho, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania. Być może innego dnia niespodziewane przybycie małej dziewczynki do baśniowego miasteczka byłoby zaskoczeniem i sensacją, ale nie tym razem, ponieważ panował ogólny rozgardiasz, wszyscy byli niezwykle zajęci, każdy robił coś ważnego albo spieszył się czymś zająć. Najwyraźniej trwały przygotowania do wspólnej uroczystości.
- Co tu się dzieje? – spytała zaintrygowana Łucja Milasa. – Wszyscy tak biegają i są strasznie zaaferowani…
- Ach, szykujemy się do największego święta elfów. To Dzień Matki Natury. Będziemy świętować dzień i noc, ale jak się domyślasz, najpierw trzeba wszystko przygotować, pozawieszać ozdoby w domach i na placu, ustawić stoły w kręgu, przyrządzić same najlepsze potrawy i napoje, muzycy już ćwiczą repertuar, żeby przygrywać do tańców, aktorzy ćwiczą do występów, a młode elfy szykują różne gry i zabawy. Prócz tego wszyscy chcą się jak wspaniale ubrać, żeby wyglądać jak najpiękniej. Takie święto u elfów nie zdarza się za często, rozumiesz. Przybyłaś do nas naprawdę w najlepszej chwili. Tylko że jeszcze trwają przygotowania, jeszcze parę godzin, nim rozpoczną się właściwe obchody Dnia Matki Natury. Ja też mam sporo do przygotowania, więc nie mogę za bardzo zajmować się tobą, Łusiu. Mam nadzieję, że znajdziesz sobie coś ciekawego do zrobienia, a może po prostu rozejrzyj się dookoła – myślę, że nie zdążysz się znudzić, zanim do ciebie wrócę.
- Dobrze, Milasie, nie chcę ci przecież przeszkadzać. Ale wiesz co, może mogłabym jakoś pomóc w szykowaniu? Mogłabym na przykład pomóc przy przygotowywaniu stołów, a może przy rozwieszaniu girland? Nie chcę być nieużyteczna, kiedy wszyscy pracują…
- Łucjo, jeśli naprawdę chcesz pomóc, to na pewno znajdzie się dla ciebie zajęcie. Najlepiej pochodź po placu i przyjrzyj się, co szykują różne grupy elfów, a potem dołącz się do tej, której mogłabyś pomóc. A ja już lecę. Poradzisz sobie, prawda? – i już go nie było.
Łucja nie przejęła się pośpiesznym pożegnaniem Milasa. Zgodnie z jego radą rozpoczęła spacer po placu, na którym uwijało się mnóstwo elfów, a każdy zajęty czym innym. Na początku dziewczynka nie widziała w powszechnym gorączkowym pośpiechu żadnej logiki, ale po chwili spojrzała uważnie na uwijające się elfy i dostrzegła, że każdy wykonuje ściśle określone zadanie. Postanowiła przyjrzeć się każdemu z osobna i pomóc w tym, co umie najlepiej.
Problem w tym, że nie wiedziała, co właściwie umie. Przyglądała się, jak grupa elfów grabi trawę na polanie i zamiata liście ze środka. Pomyślała, że to nie takie trudne i złapała za grabie. Po chwili okazało się, że grabie wcale nie chcą sunąć po trawniku delikatnie i gładko, że zacinają się na grudkach ziemi, że czasem trzeba je mocno ciągnąć i że to męczące. A gdy po chwili wbiła się Łucji drzazga w palec, dziewczyna rzuciła grabie na ziemię i zła i zawiedziona zaczęła płakać. Elfy spojrzały na nią zaskoczone, popatrzyły na jej wykrzywioną ze złości buzię, na grabie leżące pod nogami i wzruszyły ramionami. W chwili, gdy było tyle do roboty, nikt nie miał głowy, żeby pocieszać rozzłoszczoną dziewczynkę. Łucji nie pozostało nic innego, jak powstrzymać bek i poszukać sobie innego zajęcia.

Tam, gdzie było już zamiecione i przygotowane miejsce, elfy ustawiały stoły, a obok nich długie drewniane ławy. Łusia spróbowała podnieść ławę, ale całkiem jej się nie udało. Najwyraźniej nawet mały elf miał więcej sił, niż duża jak na swój wiek dziewczynka. Dlatego też zrezygnowała z prób przesunięcia ciężkich drewnianych mebli i zaczęła układać już przygotowane przez kogoś na stołach talerze i sztućce. Ale to znów sprawiło jej trudności. Talerze i kubki wypadały jej z rąk, stukając głośno o blat stołu, a sztućce robiły jeszcze gorsze numery, bo spadały ze stołów i gubiły się w trawie. A widelce, te najbardziej złośliwe, wbijały się w ziemię i trzeba było je ciągle wycierać. Łucja straciła cierpliwość do sztućców i naczyń i rozpłakała się. I znów nikt się tym nie przejął, bo każdy miał huk roboty. Naczynia zostały szybciutko rozstawione na stole przez krzątające się wokół elfy, sztućce poukładane, a zapłakana Łusia stała z boku i było jej głupio.

Pomyślała, że skoro nie może pomóc przy sprzątaniu czy szykowaniu stołów, to może uda jej się porozwieszać girlandy. Sprawa nie wydawała się trudna. Drabina stała przygotowana, girlanda leżała na razie na ziemi, rozwinięta na tej samej linie, na której zaraz miała zawisnąć. Słupy w założeniu podtrzymujące girlandę stały, mocno wbite w ziemię, niedaleko siebie. Łucja była pewna, że z tym już sobie poradzi. Wzięła koniec girlandy i wspięła się na drabinę. Zawieszenie jej jednak było nie lada zadaniem. Jakkolwiek Łucja nie próbowała zaczepić jej o słup, ta ciągle spadała. Dziewczynka musiała schodzić z drabiny, podnosić ją z ziemi, znów wchodzić na górę i próbować przyczepić barwny kwiatowy sznur do drewnianego palika. Trzy razy próbowała, ale girlanda za nic nie chciała dać się przyczepić. Elfy chyba miały na to jakiś swój czarodziejski sposób, bo pracując od drugiego końca rozwiesiły girlandę już na prawie wszystkich słupkach. A Łucja ciągle męczyła się z tym jednym. Po czwartej nieudanej próbie poddała się. Zrezygnowana zeszła z drabiny i zostawiła powieszenie girlandy sprawnym elfim rękom. Ale tym razem już nie płakała. Wiedziała, że jej płacz nikogo nie wzruszy. Wiedziała też, że chyba w niczym nikomu nie pomoże. Dlatego postanowiła zwiedzić elfie miasteczko, czekając aż Milas zakończy swoje zajęcia i do niej przyjdzie.
Chodziła po elfim miasteczku jakiś czas. Podziwiała elfie domki, eleganckie i wysprzątane na święto, często przyozdobione girlandami, kwiatami, światełkami, różnymi figurkami z drewna, traw i egzotycznych leśnych roślin. Na elfich ulicach nie było ławek, bo elfy mając skrzydła nie męczyły się i nie musiały przysiadać po drodze. Z resztą, gdy chciały sobie usiąść i pogadać, zawsze miały pod nogami cudownie miękką, bujną trawę, której nikt nie zadeptywał ani nie rozjeżdżał ciężkimi pojazdami, jak w ludzkich miastach.

Idąc główną drogą między elfimi domami usadowionymi na największych drzewach dotarła w końcu do muru. Nie chciało jej się za bardzo zawracać z powrotem na plac, więc poszła wolnym spacerem wzdłuż muru. Nagle zdziwiła się, bo zobaczyła w murze furtkę. Przypomniała sobie, że Milas mówił, iż w murze okalającym elfie miasteczko nie ma bramy. Pomyślała, że może nie wiedział o furtce, skoro zawsze przez mur przelatywał. Nie była mu ona do niczego potrzebna. A może nie chciał powiedzieć Łusi o furtce… Łucja nie mogła przelecieć przez mur, a właśnie zapragnęła zobaczyć z bliska ten fantastyczny las, który wcześniej widziała z góry, lecąc razem z Milasem do miasteczka. Postanowiła otworzyć furtkę i wyjść na spacer, króciutki, tylko na chwilę. Żeby się usprawiedliwić pomyślała, że zrobi bukiety z tych niesamowitych kwiatów i przyniesie je jako ozdobę na stoły.
- Na pewno nikt nie będzie miał do mnie pretensji, wyjdę tylko na chwilę, nawet nie zauważą, że mnie nie ma…
Jak pomyślała, tak zrobiła. Furtka była zamknięta na klucz, ale był on włożony do zamka. Jakby ktoś chciał powiedzieć, że wszystkim, którzy są w środku miasteczka, można ufać.

W ten sposób Łucja wywędrowała z miasteczka elfów okolonego murem do lasu. Szła sobie spokojnie, nie martwiąc się niczym. Podziwiała niesamowite rośliny i drzewa, rosnące dziko, więc zupełnie inne, niż te udomowione przez elfy. Na początku zbierała kwiaty, ale im głębiej wchodziła w las, tym mniej kwiatów rosło przy drodze. Krajobraz dookoła jednak wciąż był fascynujący i Łucja nie wiedząc kiedy i jak zawędrowała naprawdę daleko od miasteczka.
Nagle zauważyła, że już od jakiegoś czasu robi się coraz ciemniej, że drogę, którą szła, opanowały mroczne cienie, że słońce prawie całkiem znikło i że jest całkiem sama w ciemnym lesie. Zaczęła się bać, że zaraz zza ciemnych krzaków wychyną ciemne kształty nieznanych i groźnych bestii… I wtedy przypomniała sobie co elf Milas jej mówił o timorach, gdy spotkała je po raz pierwszy: „one się karmią twoim lękiem.… im bardziej się boisz, tym są silniejsze… Jedyny sposób - nie bać się…”. Słowa elfa dźwięczały jej w głowie, każąc bronić się przed niebezpieczeństwem na każdy możliwy sposób. Łucja stanęła zdecydowanie na środku drogi, zebrała wszystkie swoje siły i próbując powstrzymać drżenie głosu, zawołała:
- Nie-nie-nie boję się was, okropne, okropne zwierzaki! I nie będę się was więcej bać, bo tak po-po-postanowiłam! Jesteście straszne i okropne, ale ja nie-nie będę się wami przejmować! Wyłaźcie z tych krzaków i, i, i napadnijcie na mnie, jeśli wy się mnie nie boicie!
Odpowiedziała jej cisza. Łucja ucieszyła się trochę, że nie słyszy żadnego groźnego warkotu zza drzew. Ale nerwy wciąż miała napięte do ostatnich granic.
- No już! – zawołała znowu. – Wyłaźcie i spróbujcie coś mi zrobić! Bo ja się nie boję, nie boję, nie boję!!! – im głośniej krzyczała, tym bardziej czuła, że tak jest naprawdę, że już się nie boi, bo nagle jej lęk zniknął całkiem, zdenerwowanie uciekło, a Łusia pewna siebie wyprostowała się na całą swą wysokość i tupnęła nogą.
- I nigdy się już nie będę was bać. – powiedziała. Już nie miała potrzeby krzyczeć. I już się nie zacinała. Zdenerwowanie znikło, a Łucja wiedziała swoje i nie musiała nikogo do tego przekonywać.
Żaden zwierzak nie wyskoczył na nią zza drzew. Cienie zniknęły, a na drogę powróciło słońce. A Łusia uświadomiła sobie, że naprawdę dużo czasu spędziła w lesie i że wielkie święto elfów pewnie już się rozpoczęło… Na szczęście w tę stronę szła prosto drogą, więc udało jej się prędziutko wrócić bez błądzenia po lesie. Szybko przecisnęła się przez furtkę i pobiegła prosto na plac, żeby dołączyć do uroczystości. Furtka zatrzasnęła się za nią, ale Łucja spiesząc się nie przystanęła, by zamknąć ją na klucz…
Obchody Dnia Matki Natury właśnie się zaczynały. Łucja przeciskała się przez tłum przez chwilę, żeby tak nie stać na samym brzegu.
- O, tu jesteś. – usłyszała nagle. To Milas uśmiechał się do niej. – Szukam cię już od jakiegoś czasu. Jejku, Łucjo, ależ jesteś potargana, coś ty robiła? Powinnaś jak najlepiej wyglądać podczas takich uroczystości! Chodź, dam ci wody i mydła, doprowadzisz się do jakiegoś porządku…
Łucja poszła z elfem. Umyła się szybciutko i uczesała ładnie, a nawet mogła się przebrać, bo elfie koleżanki Milasa znalazły dobrą na nią sukienkę. Bardzo zadowolona poszła razem z elfami świętować.
Wszystko udało się wspaniale. Najpierw było oficjalne rozpoczęcie, przemówienia, które wszystkim tęskniącym do zabawy okropnie się dłużyły, toast królowej i króla elfów i wreszcie rozpoczęły się tańce. Łucja tańczyła równo z elfami, nie omijając żadnej piosenki i bawiąc się świetnie. Brała udział w grach i zabawach, wygrała jedną konkurencję i zaśpiewała jedną piosenkę dla wszystkich. Sam król i królowa elfów bili jej brawo! Zabawa była wspaniała, plac, na którym odbywały się wszystkie rozrywki wyglądał cudownie, przyozdobiony girlandą i jaśniejący elfimi tajemniczymi światełkami. Jedzenie stojące na długich stołach było wyśmienite, a napoje dawały mnóstwo energii, potrzebnej do wciąż nowych tańców i gier.
I wtedy nagle stało się coś strasznego: światła pogasły, a na polanę opadły przerażające cienie. Elfy zatrzymane znienacka w tańców potrącały się nawzajem. Nic nie było widać i tylko w sercach wszystkich zagościł strach i cień… A zza drzew, na których były zbudowane elfie domy, dobiegł złowrogi warkot, potężny, powtórzony przez wiele, wiele głosów. Zgromadzone na ciemnej teraz polanie elfy ogarnęła zgroza.
„To timory!” – pomyślała Łucja histerycznie. „Skąd one się wzięły, przecież miasteczko okolone jest takim potężnym murem! I dlaczego właśnie teraz, w takie piękne święto!” Odpowiedź na to pytanie była prosta i Łucja przeraziła się jeszcze bardziej, gdy przypomniała sobie, że podczas przebierania z kieszeni jej sukienki wypadł klucz do furtki. Uświadomiła sobie, że to jej wina…
„Ale czemu elfy się boją? Przecież Milas mówił, że elfy się nie boją…” I przypomniała sobie dokładnie jego słowa: „Trzeba dużo ćwiczyć, żeby się nauczyć nie bać.” Przecież było tu tyle młodych elfek i całkiem małych dzieci – one tego nie umiały. A ich lęk zaraził też starsze, wyćwiczone elfy. Łucja zrozumiała, że teraz pęta wszystkich wielka groza, która tym bestiom daje siły. Jak dużo musiało ich tu przyjść! No tak, tyle czasu minęło, furtka była cały czas otwarta… Łucja już miała zacząć histeryzować i płakać, gdy przypomniała sobie swoje własne postanowienie: „nigdy się już nie będę was bać.” Zrozumiała, że to ona musi przestać się bać i przeciwstawić swoją odwagę paraliżującym falom strachu wysyłanym przez bestie.

Było to bardzo trudne. Miała wrażenie, że zrzuca z siebie warstwę kamienia, który ją spajał z gruntem, ale zrobiła krok, a potem następny, aż wyszła na sam brzeg zgromadzenia, tam gdzie timory zbierały się, żeby napaść na sparaliżowane elfy.
- Nie boję się was! – zawołała, ale zabrzmiało to trochę cienko. Dlatego zacisnęła pięści, tupnęła nogą i krzyknęła jeszcze raz. – Nie boję się was!!!
Stado bestii przestało warczeć i spojrzało na Łucję. Widać było, że tym razem łatwo nie ustąpią. Na znak przywódcy wszystkie zwierzaki zaczęły powoli iść w jej stronę. Łucji zaczęły drzeć nogi, ale dzielnie starała się zwalczyć chęć ucieczki. „Nie mogę teraz zawieść” – myślała. „To moja wina, ja zawiodłam i zrobię wszystko, by to naprawić”.
- Nie boję się was – powiedziała znów, ale bestie były zbyt silne, karmiąc się strachem elfów wokół. Nic sobie nie zrobiły z jej gadania, tylko zbliżały się powoli. Łucja widziała coraz lepiej ich ostre kły.
- Naprawdę nie chcę się was bać, ale nie dam rady sama – powiedziała Łucja płaczliwie. – Królu i królowo elfów! Moje przyjaciółki, Różyczko, Hiacynto, Lilio, Konwalio! Pomóżcie mi! Sama nie daję rady, Milasie, pomóż!!!
To błaganie o pomoc przerwało falę grozy paraliżującą przyjaciela Łucji. Podleciał do niej i stanął u jej boku.
- Nie jesteś sama. – powiedział, ściskając jej dłoń. Po czym skierował w stronę bestii swoje nieugięte spojrzenie i zaczął odpychać je falą swej odwagi.
Mając obok siebie Milasa Łucja poczuła w sobie nową falę energii. Nie była sama, nagle miała odwagi za dwoje. Zaczęła wołać po kolei wszystkie elfy, jakie poznała tego wieczoru, a Milas wołał pozostałych. Imiona wypowiadane na głos łamały czar rzucany przez timory. Od razu obok Łucji i Milasa stanęli król i królowa, a zaraz za nimi pozostałe elfy. Stworzyli razem prawdziwą ścianę odwagi, nieodpartą dla mrocznych bestii. Po pewnym czasie timory zaczęły się rozmywać i rozpływać w powietrzu. A gdy już wszystkie znikły, król osobiście poszedł zamknąć furtkę kluczem, który Łucja oddała mu ze wstydem. Po czym wszyscy znów zebrali się na polanie, a król elfów odezwał się w te słowa:
- Droga Łucjo, wiemy, że timory zjawiły się tu z powodu twojego błędu. Byłaś samowolna i roztrzepana, najpierw wyszłaś z miasta, nie mówiąc o tym nikomu – twoje wędrówki po lesie obudziły te bestie. A potem nie zamknęłaś furtki na klucz. Bestie, wyczuwając całą skórą zgromadzenia żywych istot, od razu do nas trafiły.
Łucja słuchała tego z głową spuszczoną do ziemi, ale nie usprawiedliwiła się ani słówkiem. Wiedziała, że król ma rację. Płakała z żalu, ale cichutko. Bardzo się wstydziła.
- Nie płacz już. – powiedział król, uśmiechając się do niej ciepło. – Byłaś roztrzepana i bezmyślna, ale wzięłaś odpowiedzialność na siebie. I – tu zrobił przerwę, posyłając Łucji kolejny uśmiech – swą determinacją i odwagą uratowałaś nas wszystkich. Ten błąd, który zrobiłaś, mógł popełnić każdy. Ale wierz mi, nie każdy umiałby być dzielny w chwili tak wielkiej próby. Dowiodłaś prawdziwej siły swego charakteru i odpowiedzialności za popełniane czyny. I myślę, że jeszcze czegoś nauczyłaś się dzisiaj: że postanowienie naprawienia szkody to nie wszystko. Że czasem trzeba przyznać się do winy i prosić innych o pomoc, żeby wszystko udało się naprawić. Bo wiesz, Łucjo, działanie samemu nigdy nie jest za bardzo opłacalne. Najlepiej działa praca w grupie. Czasem to jedyny sposób.
Łucja podniosła na króla oczy jeszcze pełne łez, ale na jej buzi znów gościł uśmiech.
- Przepraszam za to, co zrobiłam. – powiedziała. – I dziękuję, że pomogliście mi przegnać timory. Sama nie mogłabym dać sobie z nimi rady.
- W takim razie teraz zapomnijmy winy, zapamiętajmy naukę i cieszmy się odzyskanym spokojem. Wznoszę toast za naszą dzielną Łucję i zapraszam wszystkie elfy do dalszego świętowania!
Wszyscy zaczęli wiwatować i klaskać, Łucja śmiała się w głos, popłynęła muzyka i zabawa trwała całą noc, do samego rana. A gdy Łucja nieprzytomna ze zmęczenia, wyczerpana, lecz szczęśliwa poprosiła Milasa, by ją odprowadził do domu, ten uczynił to tak dobrze, że trafił do jej własnego pokoju, w którym Łusia od razu odnalazła swoje ulubione łóżeczko i zaraz położyła się spać.

A obrazek na stole w kuchni znalazła mama i powiesiła na ścianie. Pomyślała, że to jedno z najładniejszych łucjowych dzieł. Drzewa wyglądały jak żywe, a na drodze rozgrzanej od letniego słońca odbijały się letnie obłoki…
- Ach, gdyby się tak choć na chwilę przenieść do tej pięknej krainy… - westchnęła mama. Ale zaraz musiała wrócić do pracy.
Wstęp do niektórych krain mają tylko dzieci…

 

Mida
O mnie Mida

30-latka z rodziny wielodzietnej, z otwartym umysłem i sercem, magister Nauk o rodzinie z licencjatem z jęz. niemieckiego. Żona, matka córeczki. Mam stały światopogląd i konserwatywne zasady. Interesuję się pisaniem różnych dziwnych rzeczy, w tym pamiętnika, wierszy, piosenek i opowiadań; uwielbiam rysować i śpiewać. Od nostalgii ratuje mnie wrodzony rozsądek i poczucie humoru. Kontakt: na FB do wyszukania też pod nickiem by Katrine *** My jesteśmy prawdziwe damy, bo przy jedzeniu nie mlaskamy, grzecznie dygamy i się słuchamy mamy Nic nie wiemy, nic nie znamy za to ładnie wyglądamy Kiedy trzeba zrobić dyg My zrobimy go jak nikt Na sukienkach żadnej plamy Przy jedzeniu nie mlaskamy Dama z damą, ty i ja Mama z nas pociechę ma Dama mamie nie nakłamie Wierszyk powie, zna na pamięć Dama grzeczna jest jak nikt No i pięknie robi dyg *** Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną Na klombach mych myśli sadzone za młodu Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną I które mi świeci bez trosk i zachodu. Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. (Kazimierz Wierzyński) *** Każdy twój wyrok przyjmę twardy Przed mocą twoją się ukorzę Ale chroń mnie Panie od pogardy Od nienawiści strzeż mnie Boże Wszak tyś jest niezmierzone dobro Którego nie wyrażą słowa Więc mnie od nienawiści obroń I od pogardy mnie zachowaj Co postanowisz niech się ziści Niechaj się wola twoja stanie Ale zbaw mnie od nienawiści Ocal mnie od pogardy Panie (N. Tenenbaum, J. Kaczmarski "Modlitwa o wschodzie słońca") *** Śnić sen, najpiękniejszy ze snów, Iść w bój, w imię cierpień i krzywd I nieść ciężar swój ponad siły, Iść tam, gdzie nie dotarłby nikt. To nic, że mocniejszy jest wróg, Że twierdz obległ setki i miast, Lecz bić, bić się aż do mogiły. Iść wciąż, aby sięgnąć do gwiazd To jest mój cel - dosięgnąć chcę gwiazd, Choć tak beznadziejnie daleki ich blask. By zdobyć swój cel i do piekła bym mógł Pod sztandarem swym iść, Gdyby chciał w tym dopomóc mi Bóg! Właśnie to posłannictwa jest sens, Więc ślubuję tu dziś Mężnym być i nie skalać się łzą, Gdy na śmierć przyjdzie iść. I nasz świat lepszy stanie się, niż Dawniej był, nim rycerski swój kask Wdział i ten, co ślubował niezłomnie Wciąż iść, aby sięgnąć do gwiazd! The Impossible Dream, Joe Darion THE VERY BEST OF Bajka. Co się wydarzyło pod sklepem z lampami - bajka dziewczynce Kasi i dżinie Flinie Coś głupiego (o studiach) - o wierze w siebie O III urodzinach Salonu24 Sierotka Mida na wakacjach - o wakacyjnych wojażach Bajka wakacyjna - o elfach Walcząc w słusznej sprawie - o moich poglądach Przypomina Ciebie mi... Część 5. Pola, las i droga Niejasne bajdurzenie o dorosłości Matura. Krótkie studium poznawcze Pasja odkrywania - wspomnienia z dzieciństwa Wierszyk. Dla odmiany - o królewnie Przypomina Ciebie mi... Część 4. Wiatr O moim pisaniu - właśnie Naiwna. Głupia - o zaufaniu Przypomina Ciebie mi... Część 2. Osiemnastka Przypomina Ciebie mi... Część 1. Dom. Rodzina Urok staroci - tylko koni żal... - o domu na wsi. Wspomnienia Dni Powstania - Warszawa 1944 - o wystawie Kraków inaczej - o wyprawie do Krakowa "Tam skarb Twój..." - o domu na wsi. Przyjazd Oto właśnie ta Noc - o Passze Historia pewnego cudu - o moich narodzinach Okruchy życia - o mnie Starsza Siostra - o siostrze :) Uwielbiam wiatr w każdej postaci - o wietrze. Wiersz Pamiętnik - po co to właściwie? - o pamiętniku Zagiąć psora - o nauczycielach Zwykła ludzka życzliwość - o ludziach

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości