Jak zapowiedziałam, będę pisać teraz cykl tekstów poświęconych wspomnieniom z wakacji. Wszystkie one będą pod wspólnym tytułem "Przypomina ciebie mi...". Chyba jako poemat pochwalny na cześc tego miejsca, w którym spędziłam tyle wspaniałych chwil.
Na razie wciąż tutsj. jak tata złozy komputer, a ja zyskam troszkę czasu, to może ogarne Nowy salon. Nie umiem jednak stwierdzic, kiedy to nastapi :)
Ta chwila za każdym razem jest magiczna. Po dwóch-trzech godzinach trasy spędzonych w samochodzie dojeżdżamy do osady o nazwie Wisznice. Od tego momentu czuję się jak we śnie. Mijamy znajome rondo, las, zakręt, drogę na Małgorzacin i już widać drzewo rosnące na wyspie naszej sadzawki... Stodołę... I Ten Dom.
Przy zakręcie stoi znak "Żeszczynka 1". Mijamy wjazd do sąsiadów i oto przed nami Brama. To jest brama do innego świata. Chylący się, zarośnięty płot okala ogród - dziki i naprawdę tajemniczy.
Zaraz za płotem stoi Dom. Duży i drewniany. Dom, który kryje w sobie mnóstwo pomieszczeń i jeszcze więcej sekretów - bo tak wielu ludzi w nim gościło. Wcgodzimy do Domu - do sieni. W niej zwykle urzęduje pies. W sieni na każdej ścianie są drzwi: wejściowe, kuchenne, do tzw. "składzika" - w którym skałdujemy wszystko, do pokoju rodziców; a prócz tego jest jeszcze drabina na strych. Sień jest pomieszczeniem bardzo przechodnim. Do kompletu w domu są trzy pokoje; przedpokój przed werandą, inaczej pokój "kredensowy"; kuchnia, łazienka, weranda; a do tego Strych, ale to jest zupełnie inna bajka.
Charakter każdego pokoju przez lata się zmianiał: wraz z plakatami na ścianach, zdjętymi tapetami, zawieszonymi półkami, wstawionymi świeżo nowiutkimi łóżkami piętrowymi. Ale tak naprawdę najwięcej wpływu na pomieszczenia mieli zamieszkujący go z zasady ludzie: pokój rodziców, pokój dziecinny, pokój gościnny. Ci ludzie tworzyli atmosferę każdego z pokojów. Przez swoją obecność, swoje marzenia, swoje rzeczy kształtowali rzeczywistość i przestrzeń wokół siebie. Ja do Tego Domu przyjeżdżam co roku i on oraz każde kolejne pomieszczenie ma w mojej głowie swój własny, charakterystyczny obraz.
Dlatego mi wydawało się, że Dom jest jeden. Że ma swój własny, znany i swojski charakter, wynikający z wystroju, z wyglądu pomieszczeń, domu jako takiego, jako całości. Charakter ustalony, niezmienny.
Tak mi sie wydawało.
A tego lata doświadczyłam, że jest inaczej. Stweirdziłam, że charakter domu tworzą ci, którzy w nim mieszkają i gospodarza - nawet jeśli ich pobyt trwa dośc krótko.
Bo tego lata było inaczej. W każde wakacje do naszego Domu na wsi jeździlimy razem - moi rodzice z moim rodzeństwem w kompletnym lub nieco okrojonym składzie. Zawsze jednak to my byliśmy Gospodarzami, a wszyscy inni przyjeżdżali do nas, byli naszymi Gośćmi.
Tym razem rodzice w lipcu pozostali w Warszawie ze względu na rodzącą moja siostrę i bratową. Ale 6-tego lipca była moja osiemnastka - a ja zaprosiłam najlepszych znajomych, żeby przyjechali i spędzili moje urodziny ze mną przy ognisku. Z tego powodu ubłagałam wujka, by powiedział z nami w roli "niepoważnego dorosłego".
Wujek zgodził się i przyjechał. Urodziny udały sie wspaniale. A potem moi goscie wyjechali, zostałam z wyjekiem, siostrą cioteczną i bratem. Po paru dniach dojechała rodzina wujka. I automatycznie wyszło na to, że oni zaczęli gospodarzyć. Stałam się gosciem we własnym domu. Nad wyraz dziwne. Wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Tak dobrze znane wnętrza zaczęły wyglądać obco. Lepije było tam nie wchodzić, żeby czegos nie zniszczyć lub kogoś nie urazić. Mnie nikt nie pytał o zdanie. Stawiano mnie przed faktem dokonanym: posprzątane, przygotowane, pozmywaj po obiedzie.
Czułam się w tym naprawdę nieswojo. Szczególnie dlatego, że oni razem czuli sie znakomicie. Mieli swoje tematy rozmów, swoje żarty, swój tryb życia. I ja nie umiałam się w tym odnaleźć. Starałam się siedzieć cicho i i nie narzekać, bo przecież nic mi się nie działo. Oni żyli sobie, a ja sobie. Tylko, ze to wyglądało na przyklad tak, ze nikt nie budził mnie pół godziny przed śniadaniem, żebym wzięła leki. Choć moja siostra choruje na to samo. Jakos łyso to wyglądało.
W efekcie jadłam późniejsze śniadanie sama z bratem. Musiałam tylko posprzątać po sobie. I nie czułam się z tym dobrze.
Wszystko wyglądało inaczej - Dom, ogród. Chwilami miałam wrażenie, że wolałabym usłyszeć nerwowe pokrzykiwanie mamy na temat sprzątania. Ale mnie nikt o nic nie prosił.
A ja starałam się na nic nie narzekać.Dużo czasu spędzałam sama, pisząc piosenki. Ale nie było źle. Bardzo ja tę moją rodzinę kocham i cieszyłam się, że mogę spędzić z nimi tyle czasu. Dlatego tak mnie zabolało, gdy po przyjeździe do Warszawy dowiedziałam się mamy, że ciocia powiedziała: "Bogusia to musiala się cieszyć, że już wyjechaliśmy".
Nie, nie cieszyłam się. Tak bardzo chciałam po powrocie na wieś zobaczyć się z nimi jeszcze. I bardzo było mi przykro, że w ogóle mogli tak pomyśleć.
A do domu przyjechala moja siostra i wszystko wróciło na soje miejsce.
Komentarze