Jest takie miejsce...
...gdzie problemy znikają, pokonane pięknem i bliskością przyrody...
...gdzie narzekania zagłuszane są śpiewem ptaków, graniem cykad, szumem wiatru w gałęziach drzew...
...gdzie można się czuć szczęśliwym z pełną świadomością wszelkich braków...
...gdzie można być sobą i jest wystarczająco miejsca, by znaleźć kąt, w którym się pozostałym nie przeszkadza...
...gdzie jest przestrzeń i stare drzewa, które zakorzeniają człowieka w ziemi i nie pozwalają zagubić się w pustce...
...gdzie zna się każdy kąt i każdy skrawek ziemi, który wiąże sie z coraz to innymi wspomnieniami...
...gdzie słowa sens, miłość, szczęście przestają być pustobrzmiącym zbitkiem sylab...
...gdzie nawet najbliżsi, których ma się dosyć, stają się interesującymi ludźmi, z którymi chce się spędzać czas...
...gdzie chce się pracować, choć człowiek już się upewnił, że drzemiąca w nim bestia to leniwiec...
...gdzie nawet leniuchowanie ma więcej sensu niż zwykle...
Znam takie miejsce. To taka tam wiocha, o tyle lepsza od innych, że kursuje tu docelowy autobus z Warszawy codziennie. To doprawdy luksus.
W tej wsi jest coraz więcej zapadających się domów, chyba że trafi się ktoś, kto taki domek z ziemią sobie kupi i urządzi w nim letnisko.
Na skraju tej wsi, tuż przy dużej szosie, stoi dom oddalony od innych, sąsiadujący z jednym tylko i to przez ulicę. Dom, który jesienią, zimą i wiosną stoi pusty, a latem zmienia się we Wrzeszczącą Chatę.
Do tego domu przyjeżdża juz trzecie pokolenie klanu O. i jak zwykle robi dużo hałasu.
Choć zdarzają się takie tygodnie, gdy jest tu zaledwie parę osób i jedno dziecko. Wtedy hałas jest niewielki. Ale czegoś wtedy brakuje...
Gdy byłam mała, przy każdym przyjeździe i odjeździe odśpiewywałam hymn, powitalny lub pożegnalny. Teraz już tego nie robię. Nie znajduję wystarczających słów by wyrazić radość, która ogarnia na widok każdego krzaka i starej stodoły. Nie potrafię wyrazić żalu, gdy muszę się żegnać z tym miejscem i wakacjami, by wracać do szkolnych obowiązków. Przypominają mi się zawsze te słowa świętego Piotra "Panie, dobrze, że tu jesteśmy..."
Tu jest tak dobrze, że nie chcemy być nigdzie indziej. Niech tak pozostanie. Rozstawmy namiot.
Gdy tu przyjeżdżam, zastanawiam się zawsze, jak mogło mi być dobrze w mieście?
A jednak, w zeszłym roku, gdy wróciłam z wakacji i wysiadłam z tramwaju na skrzyżowaniu pod domem, rozłożyłam szeroko ręce, roześmiałam się i pomyślałam: jestem w domu.
Ale w lipcu nie mam wakacji dopóki nie przyjadę tu, na wieś. Wysiadam z samochodu i mówię: jestem w domu.
Wychodzi na to, że mam dwa domy, dwa swoje miejsca, każde inne i odpowiednie na inny czas. I gdybym miała wybrać jedno, to nie umiałabym. Pewnie gdy w przyszłości będę szukać przystani dla siebie na dłużej, znajdę się w trzecim, zupełnie innym miejscu, dotąd mi nie znanym. Tam też nauczę się być szczęśliwą i tamto miejsce zaludnie zupełnie nowymi wspomnieniami.
A na razie rozstawiam tu namiot i żegnam się ze wszystkimi zmorami roku szkolnego. Ładuję akumulator przed kolejną zimą, która, jak się dowiedziałam, nie będzie łatwiejsza. Chłonę słońce, ciszę, spokój i uczę się stoicyzmu wobec much obłażących nogi i wplątujących się we włosy. Najwyraźniej żadne miejsce nie jest idealne.
Bo pamiętam takie chwile, gdy także tu czułam się nieszczęśliwa i smutna. To nie było wszak tak dawno. Myślę sobie, że nie chodzi o to, by czekać aż szczęście do nas przyjdzie, a my westchniemy "mogłeś się bardziej pospieszyć...". Chodzi o to, by szczęście samemu znaleźć, oraz by je generować samemu dla innych.
Panie, dobrze nam tu być... Nawet, gdy się kłócimy, gdy mamy do siebie żal, gdy nie potrafimy sobie wybaczyć. Ucz nas tego. Nadaj naszemu ludzkiemu szczęściu swój pełny wymiar.